piątek, 30 listopada 2012

„Smocza droga” jest długa i zawiła...



A kres jej niepoznany. Bo to, liczący sobie circa about pół tysiąca stron, wstęp. Taki staromodny już nieco, przydługi prolog do czegoś, co będzie później, co się rozwinie w wielką historię równie wielkiej wojny i zostanie rozpisane na tomów kilka. Albo kilkanaście. Niektórym wychodzi nawet kilkadziesiąt.  

Zacznę zgryźliwie – fanom lektur spod znaku pewnego wydawnictwa książki nie polecę, bo to nie upichcone naprędce, przeznaczone do szybkiej konsumpcji danie, tylko rozbiegówka mająca zapoznać czytelnika ze skomplikowanym, pełnym nieznanych dotąd ras, światem, który nieuchronnie pikuje w stronę krwawego konfliktu. Zacne. Tylko do mistrzostwa trochę jednak brakuje.

czwartek, 22 listopada 2012

Trzy oblicza nudy i zrzuta na gumkę



Pożyczyłam 18 z jakiejś cukierni, może mnie nie pozwą...
Jak wiadomo, kobiety kochają romanse*. Ona i on, westchnienia, macania i konsumpcja, potem obowiązkowo kłótnia i happy end. To nie będą romanse, przynajmniej będzie, zgodnie z tytułem bloga, badziewnie. Na romanse nachodzi mnie niekiedy. W przerwie między książkami, które powinnam/muszę/chcę przeczytać. Tym razem jakoś tak między thrillerem, bardzo dziwną książką dla młodzieży, bardzo niezłą obyczajówką dla młodzieży, a bardzo, bardzo niezłą fantastyką dla młodzieży. Wiecie, od tej młodzieży to już mi czasem gorzej i muszę sobie zarzucić coś bardziej nie dla młodzieży. Osiemnaście plus, bo ten plus to ja mam spory.

poniedziałek, 29 października 2012

Pop-żarcie, czyli reality check, czyli kanapka z kurczakiem



Zdradzę wam sekret  – nie tylko czytam, oglądam, gram, ale również bywam. Ostatnio byłam w instytucji finansowej. Przyjemność żadna, jak to w przypadku takich wizyt bywa. Godzina przedwieczorna, zimno, ciemno, wieje. Jeść! Najlepiej już oraz niedrogo. W samym centrum Warszawy tanio nie jest. Na obrzeżach też niekoniecznie. Tak serio, obyłabym się, ale osoba towarzysząca zaczynała już wydawać jęki świadczące o rychłej śmierci głodowej. Pizza nie, bo znowu nam wyjdzie siedem dych (przystawki, sałatka, wino…) i półtorej godziny. Padło na KFC.

Zdradzę wam również drugi sekret. Uwielbiam strony o żarciu. Teraz mniej niż kiedyś, ale sympatii ubyło mi niewiele. Creme de la creme stanowią fantastyczne testy konsumenckie polegające na zestawieniu zdjęcia reklamowego z fast foodu ze zdjęciem trzymanej w ręku buły. Czemu miałabym nie strzelić foty kanapce?

wtorek, 23 października 2012

To ja pasuję - "Gra" Johna Connora

Tym razem będzie na ostro, bo wreszcie trafiła mi się książka, przez którą nie przebrnęłam. Nawet nie dlatego, że jakoś wyjątkowo mnie poraziła. Zostało mi ze dwadzieścia stron. Mogłabym doczytać, ale… Ale ni diabła nie interesują mnie dalsze losy bohaterów, którzy mnie ani ziębią, ani grzeją i których ledwie sobie po dwóch tygodniach przypominam.


 Wczesnym rankiem 31 grudnia 1999 roku, z piętnastego piętra luksusowego apartamentowca w centrum Leeds ktoś wyrzuca pochodnię. Ludzką pochodnię! Ofiarą jest Nicholas Hanley, bogaty deweloper z ambicjami i szerokimi powiązaniami w świecie finansów i polityki. Równocześnie znika jego kochanka, Anna Hart. Czy prowadzący śledztwo sierżant Pete Bains zorientuje się na czas, że Anna i jej jedenastoletnia córka zostały porwane? Równolegle trwają intensywne poszukiwania zaginionej bez wieści detektyw Karen Sharpe. Od tego, kto pierwszy ją odnajdzie, zależy znacznie więcej niż tylko jej życie…

poniedziałek, 8 października 2012

Potwory i kowboje kontratakują!!!


Na trop tej osobliwej książki trafiłam całkowicie przypadkowo. Na jednym z portali znalazłam zdjęcie dwóch kobiet z bardzo długimi włosami zrobione na przełomie XIX/XX wieku i podpisane „Siostry Hawkline”. Zaczęłam szukać i szybko odkryłam całkiem niezwykłą książkę, której podtytuł w oryginale brzmiał: Gothic Western, a mowa oczywiście o „Potworze profesora Hawkline'a”. Połączenie słów Gothic i Western brzmiało naprawdę ciekawie, ale gdy książka wpadła w moje ręce trochę się zawiodłam jej objętością. Trzeba jednak przyznać, że nie grubość książki świadczy o jej treści, a ta jest naprawę ciekawa.

Na początku opowieści spotykamy dwóch rewolwerowców Greera i Camerona, trudniących się profesją „zabijania ludzi na zlecenie”. Panowie aktualnie spędzają czas na Hawajach, gdzie w pełnym uroku sielankowym klimacie mają właśnie zakończyć życie pewnego ojca radośnie bawiącego się z synem. Tak zwane „trudne sprawy” kończą się dobrze dla nieświadomego niczego „celu”, gorzej dla kowbojów, którzy nie są w stanie wykonać wyroku i muszą szukać nowego zlecenia. I tu zaczyna się opowieść przypominająca fabułą wszystkie inne westerny. Dzielni rewolwerowcy ratują biedne kobiety i dzieci przed niebezpieczeństwem. Stop. To nie ta książka. Tutaj akcja rozwija się inaczej.

Rewolwerowcy spotykają Indiankę o wdzięcznym imieniu Magiczne Dziecko, która podróżowała wiele dni by ich odnaleźć i sprowadzić do domu swej pani o nazwisku Hawkline.  Od tej chwili zwykłe kolejne zlecenie przemienia się w absurdalny ciąg zdarzeń, w którym nikt nie jest tym za kogo się podaje, nie wygląda tak jak powinien a także nie jest tak martwy jakby można było przypuszczać. Gdy we trójkę docierają do celu podroży zostają co tu dużo mówić…dość chłodno przywitani, na zewnątrz letnia temperatura a w domu środek zimy! Panna Hawkline czekająca na ich przybycie szybko wyjaśnia im, że pod domem znajdują się lodowe jaskinie i miejsce to ich ojciec celowo wybrał do założenia laboratorium, gdzie w spokoju mógł pracować nad dziełem swego życia czyli… chemikaliami. I kiedy tak sobie pracował i tworzył w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął w jaskiniach i  ślad po nim zaginął. W końcu rewolwerowcy z krwi i kości zbawiający się w salonach i pijący hektolitry alkoholu spotykają prawdziwego potwora. Ale ten potwór też jest nie taki jak być powinien. Próżno tu szukać wielkich zębisk i rozdziawionej paszczy, ostrych pazurów i bezmyślnej agresji. To stworzenie jest sprytne, inteligentne i nie działa w pojedynkę. Ma nieodłącznego towarzysza, który już dość znudził się swoją drugoplanową rolą i pragnie zmian.

W książce bardzo mocno odczuwa się hipisowski klimat wolnej miłości i o dziwo to kobiety są inicjatorkami kolejnych romansów. Może nawet romans to zbyt mocne słowo lepiej nazwać je kurtuazyjnie przygodą na jedną noc lub dzień lub przerwą przed  pogrzebem lokaja, którego ciało beztrosko zostało porzucone w piwnicy. Czy to jednak tylko ognisty temperament dam mieszkających w domu zbudowanym na lodowych jaskiniach czy też kryje się za tym zachowaniem pewna tajemnica to już zostawiam do odkrycia czytelnikom.

Ta książka mimo, że do tematyki grozy wnosi całkowicie nową jakość nie ma niestety szczęścia do  ekranizacji. Podobno były jakieś przymiarki, a w głównych rolach planowano nawet obsadzić takie sławy jak Jack Nicholson czy Jeff Bridges, ale niestety pomysły upadały jeden po drugim. Nawet Tim Burton zainteresował się książką by uwiecznić ją w formie kolejnej mrocznej produkcji filmowej. W tym przypadku to akurat dobrze bo o ile znalazłam informacje, że w filmie mieli grać Clint Eastwood i znowu! Jack Nicholson to ja myślę, że Burton i tak ostatecznie wybrał by Johnny’ego Deppa (ile razy można obsadzać jednego aktora w różnych filmach, ale praktycznie w tej samej roli). Jako wyjątkowego ponuraka obstawiam się, że otrzymał by propozycję zagrania ojca sióstr Hawkline z brawurowo odegraną, bogatą mimiką stojaka na parasole (to nie jest tylko i wyłącznie przytyk do talentu Deppa tam naprawdę trzeba by było odegrać taką rolę). Ta pełna ciekawego poczucia humoru, groteski  i lekkości książka ma jednak dość niespodziewane zakończenie. Sielankowy urok opada wraz ze zniknięciem potwora i obnaża całkowicie pozbawiony kolorów realizm i prozę życia głównych bohaterów. Przed oczami po przeczytaniu książki stanęły mi ostatnie sceny z filmu Prawdziwe męstwo, gdzie nie ma miejsca na magię i szczęśliwe zakończenie jest tylko szara ludzka egzystencja i brak nadziei na lepsze jutro. Trzeba przyznać, że przynajmniej koniec książki to prawdziwy western.

wtorek, 2 października 2012

Bohaterowie są zmęczeni - "W tajnej służbie"


A przynajmniej byli – jakieś 10 lat temu. Niedawno wydana powieść Lee Childa „W tajnej służbie” to wznowienie książki „Bez pudła”, która wyszła nakładem ISY ładnych kilka lat temu. W oryginale nazywa się toto „Without Fail”, ale, wiadomo, nie będziemy powtarzać starego tytułu, choćby był strasznie dobry. Zrobimy własny. Praktykę rozumiem, problem znam, ale nie zmienia to faktu, że ten starszy był lepszy. Z poprawiania dobrego nic dobrego zazwyczaj nie wynika.

Teraz mi się przypomina, że imć Wydawca mówił mi kiedyś, że będzie nowa i wznowienie, ale ta nowa lepsza, a wznowienie takie sobie. Za diabła nie wiem, czy chodziło o „Uprowadzonego”, czy „W tajnej służbie”, wychodzi mi na to, że jednak o tę ostatnią. I tak dochodzimy do clou przed treścią właściwą – książka jest milion razy lepsza niż dzieła Pattersona albo jego pomagiera, który ostatnio pisze samodzielnie (nie wiem, jak mu idzie, padłam w połowie jego pierwszej książki), ale... Ale nie jest to najlepsza książka Childa.

wtorek, 25 września 2012

Kolejny stopień skretynienia



Moja wina! Kobietą jestem, to moja, nie cudza, nie chłopa, nie wspólna. Tak wynika z billboardu, który zoczyłam parę dni temu przy jednej z głównych ulic w Warszawie. Dwie wielkie dupy, babskie, w różowych gaciach w kropeczki. Do tego kiepski rebus Ja Ty jemy plus stare porzekadło. Z błędem, ale chrzanić błędy. Jak wiadomo, stare porzekadła są źródłem mądrości. Bo są, dowodów nie trzeba.

Po lewej mamy matkę, po prawej córkę, obydwie otyłe, siedzą do nas plecami (stąd te dupy), a na plecach wymalowany mają, niczym więzienny numer, wspomniany rebusik. Kampania społeczna. Walczymy z otyłością. Z otyłością, która, jak sugeruje billboard, wynika z winy kobiet.

sobota, 22 września 2012

Mass Effect. Analiza przypadku.


Uwaga: to jest analiza. I zawiera SPOJLERY!

Będę dobijać konia. Komputerowego. O zakończeniu serii „Mass Effect” powiedziano i napisano już wiele. Przeważająca część głosów była negatywna, finał space opery zjechano, zjechano autorów gry, a EA, wykazawszy się fatalnym podejściem do fanów, zgarnęła prestiżową nagrodę Złotej Kupy. Temat zdążył się nieco przeżyć, ale, skoro wychodzą kolejne DLC, dorzucę coś od siebie.

piątek, 21 września 2012

Niezły kanał, czyli jak nie dać się pożreć legendarnemu potworowi.

Bardzo lubię dobre filmy akcji, gdzie twardzi faceci z karabinami przedzierają się przez dżungle lub pacyfikują krwiożercze istoty z obcej planety. Klimat ciemnych, klaustrofobicznych miejsc, niebezpiecznych misji i dziwnych potworów zdecydowanie działa na mnie zachęcająco. Nie ukrywam, że opis promujący książkę Obiekt R/W0036, porównujący ja do sagi o „Obcym” zaintrygował mnie i dał nadzieję na naprawdę dobrą rozrywkę.

Sam pomysł autora by umieścić akcje książki podczas Powstania Warszawskiego, trochę mnie zaniepokoił. Patriotyczne obrazy walki z wrogiem widziane tylko z jednej polskiej perspektywy trochę mnie irytują. Ale nie tym razem, bo ta książka to przede wszystkim  dobra rozrywka. Od pierwszej do ostatniej strony zaplanowana by cieszyć czytelnika kolejnymi opisami, tak by przypadkiem nie zgubił się w chronologii zdarzeń i szybko zorientował się z jaką bestią ma do czynienia. Tak więc na początku cofamy się w czasie do genezy powstania legendy i opisu poczwary terroryzującej ludność Warszawy w 1582 roku. „Dzielni” mieszkańcy rozprawiają się z bestią tak jak potrafią, zakopując ją w pieczarze, pozwalają by przetrwała już tylko w miejskich opowieściach. Ale jak to w takich historiach bywa Bazyliszek nie umiera, co więcej budzi się tak samo zły jak poprzednio i głodny.


wtorek, 18 września 2012

50 twarzy Greya - pod publiczkę



Żeby się pozycjonować, a co? W końcu to bestseller, nie ma przebacz, opinii na sieci całe mrowie, na pewno ktoś się skusi i przeczyta. Recenzję, nie książkę. Połowa osób, które przeczytają książkę, wcale się do tego nie przyzna. Połowa z tej połowy, która się przyznała – objedzie. Połowa z tej połowy, która objechała, zrobi to zupełnie nieszczerze, bo tak pewnie wypada. Druga połowa, czyli szczera połowa (żeby się połowy nie pochrzaniły) pewnie uzna PTG (skrót od tytułu, dla mniej zorientowanych) za rzecz niestrawną obrzydliwą, niekoniecznie ze względu na brak walorów literackich, ale przez wzgląd na zawartość merytoryczną.

Bo on ją klepie, a ją to kręci. Nie „bije”, bo „bije” pod koniec, ale klepie. To się nazywa spanking. Taki dla mało zaawansowanych, ale co tam – obrzydliwie jest i koniec, bo kobieta nie jest przedmiotem i żaden chłop (nawet pachnący zabójczo, dysponujący przepięknymi stopami multimiliarder) jej klepać po zadnich częściach ciała nie będzie. Nie, żeby było tych opinii wiele, nawet się zdziwiłam...

Pora na zmiany

W związku z coraz większą popularnością blogów wszelakich, z których część jest opiniotwórcza (a część usiłuje), uznałyśmy, całkiem na trzeźwo, że taki blog to niegłupia rzecz. Miało być książkowo - książkowo też fajnie, niektórzy nawet dostają książki za darmo. Może i nam obleci, chyba, że jakiś wydawca przeczyta i uzna, że dowcip jest nędzny, a recenzje wyrządzą więcej szkody niż pożytku. U tych trzech osób, które je zobaczą.

Uznałyśmy - bo co dwie głowy, to nie jedna, że motywacja wzajemna też może coś dać. Mnie zapału zabrakło, teraz się odnawia. Ale wiecie - to tylko ta wizja książek, które już niebawem ktoś mi prześle, a których i tak nie będę miała gdzie trzymać.

Tym razem próbujemy reaktywować się konkretniej - a nie: jeden post na rok, bo wyrzuty sumienia, czy coś, dla przykładu ciężka cholera. I nie będzie tylko o książkach, ale w ogóle o kulturze i innych pierdołach, bo w końcu wszystkiego na walla nie wrzucimy, a jak wrzucimy - i tak zginie, a niektóre rzeczy są wiekopomne i zasługują na właściwe opisanie.

Może nawet wydamy książkę?