Pożyczyłam 18 z jakiejś cukierni, może mnie nie pozwą... |
Byłam w bibliotece i zapożyczyłam „Śniadanie do łóżka”. Czemu nie. Ja tam śniadań do łóżka nie dostaję, sama sobie robię i żrę przed monitorem. Nieważne. „Śniadanie do łóżka” to typowy romans. Dwoje lokatorów w jednym mieszkaniu. On przystojny doktor psychologii (matko i córko, kto mu dał stopień!), ona bogata, acz utrzymująca swoje bogactwo w tajemnicy, rzeźbiarka. Okej, jedziemy więc humaną, artyzmem i innymi takimi. To strasznie fajnie, że bohaterowie tacy kulturni, nie? On, zawołany jebaka i Włoch z pochodzenia (ale zamerykanizowany!) właśnie rozstał się z babą. Niestety, niebawem będzie musiał iść na przyjęcie, udowodnić dziekanowi, że już spoważniał. Więc sobie wymyśla, że go niechciana współlokatorka nauczy, jak być bogiem domowego ogniska i wtedy ta była baba powróci i pójdzie z nim na to przyjęcie bla, bla, bla. Mówiłam – kto mu dał stopień naukowy? Koniec końców baba nie wróci, niechciana stanie się chcianą, bzykną się po drodze, ona go rzuci, potem się zejdą… Na marginesie on tym bogiem domowego faktycznie zostanie. To nie spojler – to typowy układ romansu.
Kot jest, ale nie wystarcza... |
Na uwagę zasługuje język powieści, który można odczuć całą
sobą (całym sobą? – nie wierzę) już na samym wstępie, gdy ona zachwyca się nim
i vice versa. To vice versa ciut jakby mniej, boć książka dla pań, to i opisów
męskości musi być więcej. PTG to nie pobije, ale różne ciacha i szczegóły
anatomiczne występują stadnie, co mnie, całkiem prywatnie, przyprawia o
czkawkę. Ale i tak najlepsza jest scena, gdzieś tak dalej, jak się nasi
bohaterowie konsumują z dodatkiem czekolady. O tak, ona mu tego, a żeby walory
smakowe podnieść, to go chlap czekoladą po jajkach (klimat wielkanocny) i do
dzieła. Nieromantyczna jestem widocznie do szczętu, bo w trakcie tej sceny,
ciepnęłam książkę w kąt i zaczęłam wspominać różne okazje, gdy z roztopionej czekolady
usiłowałam się domyć. Ani to łatwe, ani przyjemne, wsadzić zaś sobie upaćkaną
czekoladą łychę we włosy, to już czysta zgroza. Nic to, wspomniałam, wyraziłam
głośno zdumienie, a potem doszłam do wniosku, że oni pewnie do cna wygoleni, to
im łatwiej pójdzie. Umyć się, znaczy. Nie, żeby się myli po tym akcie, to bajka
przecież… Myli się za to pod koniec, jak ona wpadła, żeby mu powiedzieć i w końcu
się pogodzić. Zastała go pod prysznicem i najpierw zobaczyła jego nogę,
fantastycznie owłosioną, a potem resztę jego, również fantastycznie owłosioną,
a ja oczyma wyobraźni zobaczyłam tę czekoladę i tak jakoś poszło. No dobra, to
była zła książka, ale 300 stron nudy odrobiłam na sam koniec, bo rżałam jak
niespełna rozumu.
Nie było mi dość, to sobie zorganizowałam jakąś nowszą
rzecz, chyba na fali PTG. Ktoś tam na blogu pisał, dobra, mam za free, to sobie
zobaczę. Trójkąt, wystawcie sobie. Było tabu, BDSM, to się weźmiemy za trójkąty
i układ małżeński, a żeby nie było tylko o kopulacji i takich tam, dołożymy
jakiś problem – najlepiej nie jeden, tylko kilka. Całe stado problemów będzie
udawać, że jest ambitniej. Ach, zabyłam o tytule – „Trzy oblicza pożądania”
autorstwa Megan Hart. No to mamy małżeństwo, które się kocha tak w sumie, ale
on ma tajemniczego przyjaciela z dzieciństwa, co to mało kto i mało co o nim
wie. Wraca ten przyjaciel, jako milioner (jest milioner – jest like) i będzie
pomieszkiwał kątem u naszego małżeństwa. Mąż klaszcze uszami, ona ma
wątpliwości, ale jak go widzi, też mało co nie zaczyna klaskać, bo się okazuje,
że on jak mąż właśnie – tylko bardziej. Wychodzi tak jakoś, że mąż to impostor,
zerżnął (nomen omen) z kumpla, co się dało, bo zawsze chciał być, jak on. Taka
podróba, wiecie. Pożarli się kiedyś o rzecz bardzo ważną (tak ważną, że aż mi
oczka wyszły na wierzch, jak doczytałam), przyjaciel jest bi, małż chyba nie,
acz do końca nie ma pewności…
Gorętszy to jest mój kaloryfer. Na trójce. |
Problemy, mówiłam? Ano są. Jest teściowa-hetera, ojciec
bohaterki z problemem alkoholowym, trauma z dzieciństwa, niewierny zięć,
młodsza siostra w ciąży i historyczna zdrada mamusi. Starczyłoby na 500 stron
obyczajówki, ale to wszak ostry romans z tłem, więc i pieprzenie trzeba
upchnąć. I uczucia. Kogo kocha bohaterka? Nie wiadomo. Co gorsza, nie bardzo
chce się wiedzieć, bo ani ona sympatyczna, ani charakterystyczna, ani
pociągająca ani powalająco inteligentna. Raczej hormonalnie niestabilna, do
czego ma prawo, bo z racji kolejnego problemu z przeszłości jeszcze nie
dojrzała do dzieci. Mąż myśli, że ona dojrzała i się nie zabezpiecza i dlatego
(dochodzimy do sedna sprawy) przyjaciel nie może jej bzyknąć. Chciałby, ona by
chciała, ale penetracja jest rzeczą zakazaną, można tylko w dziubek, rączkę,
inną kończynę, mebel, szklankę – niepotrzebne skreślić. W co dokładnie kto
wkłada i z jakim skutkiem dowiecie się z tej pasjonującej lektury! Tonąca we
własnym pożądaniu, uciekająca od problemów dnia codziennego, bohaterka przeżywa
rozkosz i katusze, chcąc i nie chcąc, pragnąć i bojąc się. Czasem się
awanturuje, tak z głupia frant.
Dlaczego bohaterowie zapomnieli o istnieniu gumek, pozostaje
zagadką.
Naturalistyczne to miejscami, owszem. Czekolady nie uświadczysz.
Tak po mojemu, dałoby się pewnie napisać ciekawą książkę na temat dziwnego
układu on, on, ona i nawet jej doczepić tło jakieś znośne, bo zagadnienie jest
ciekawe. Wiecie – pożądanie, zazdrość, tęsknoty za czymś innym i tak dalej.
Wyszło jak wyszło – przede wszystkim nudno, miejscami głupio, chwilami tkliwie.
Dosyć romansów na jakiś czas – następna będzie fantastyka
;-)
---
* Niektóre wolą grać w FPS, ale te wyjątki, nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz