poniedziałek, 29 października 2012

Pop-żarcie, czyli reality check, czyli kanapka z kurczakiem



Zdradzę wam sekret  – nie tylko czytam, oglądam, gram, ale również bywam. Ostatnio byłam w instytucji finansowej. Przyjemność żadna, jak to w przypadku takich wizyt bywa. Godzina przedwieczorna, zimno, ciemno, wieje. Jeść! Najlepiej już oraz niedrogo. W samym centrum Warszawy tanio nie jest. Na obrzeżach też niekoniecznie. Tak serio, obyłabym się, ale osoba towarzysząca zaczynała już wydawać jęki świadczące o rychłej śmierci głodowej. Pizza nie, bo znowu nam wyjdzie siedem dych (przystawki, sałatka, wino…) i półtorej godziny. Padło na KFC.

Zdradzę wam również drugi sekret. Uwielbiam strony o żarciu. Teraz mniej niż kiedyś, ale sympatii ubyło mi niewiele. Creme de la creme stanowią fantastyczne testy konsumenckie polegające na zestawieniu zdjęcia reklamowego z fast foodu ze zdjęciem trzymanej w ręku buły. Czemu miałabym nie strzelić foty kanapce?

wtorek, 23 października 2012

To ja pasuję - "Gra" Johna Connora

Tym razem będzie na ostro, bo wreszcie trafiła mi się książka, przez którą nie przebrnęłam. Nawet nie dlatego, że jakoś wyjątkowo mnie poraziła. Zostało mi ze dwadzieścia stron. Mogłabym doczytać, ale… Ale ni diabła nie interesują mnie dalsze losy bohaterów, którzy mnie ani ziębią, ani grzeją i których ledwie sobie po dwóch tygodniach przypominam.


 Wczesnym rankiem 31 grudnia 1999 roku, z piętnastego piętra luksusowego apartamentowca w centrum Leeds ktoś wyrzuca pochodnię. Ludzką pochodnię! Ofiarą jest Nicholas Hanley, bogaty deweloper z ambicjami i szerokimi powiązaniami w świecie finansów i polityki. Równocześnie znika jego kochanka, Anna Hart. Czy prowadzący śledztwo sierżant Pete Bains zorientuje się na czas, że Anna i jej jedenastoletnia córka zostały porwane? Równolegle trwają intensywne poszukiwania zaginionej bez wieści detektyw Karen Sharpe. Od tego, kto pierwszy ją odnajdzie, zależy znacznie więcej niż tylko jej życie…

poniedziałek, 8 października 2012

Potwory i kowboje kontratakują!!!


Na trop tej osobliwej książki trafiłam całkowicie przypadkowo. Na jednym z portali znalazłam zdjęcie dwóch kobiet z bardzo długimi włosami zrobione na przełomie XIX/XX wieku i podpisane „Siostry Hawkline”. Zaczęłam szukać i szybko odkryłam całkiem niezwykłą książkę, której podtytuł w oryginale brzmiał: Gothic Western, a mowa oczywiście o „Potworze profesora Hawkline'a”. Połączenie słów Gothic i Western brzmiało naprawdę ciekawie, ale gdy książka wpadła w moje ręce trochę się zawiodłam jej objętością. Trzeba jednak przyznać, że nie grubość książki świadczy o jej treści, a ta jest naprawę ciekawa.

Na początku opowieści spotykamy dwóch rewolwerowców Greera i Camerona, trudniących się profesją „zabijania ludzi na zlecenie”. Panowie aktualnie spędzają czas na Hawajach, gdzie w pełnym uroku sielankowym klimacie mają właśnie zakończyć życie pewnego ojca radośnie bawiącego się z synem. Tak zwane „trudne sprawy” kończą się dobrze dla nieświadomego niczego „celu”, gorzej dla kowbojów, którzy nie są w stanie wykonać wyroku i muszą szukać nowego zlecenia. I tu zaczyna się opowieść przypominająca fabułą wszystkie inne westerny. Dzielni rewolwerowcy ratują biedne kobiety i dzieci przed niebezpieczeństwem. Stop. To nie ta książka. Tutaj akcja rozwija się inaczej.

Rewolwerowcy spotykają Indiankę o wdzięcznym imieniu Magiczne Dziecko, która podróżowała wiele dni by ich odnaleźć i sprowadzić do domu swej pani o nazwisku Hawkline.  Od tej chwili zwykłe kolejne zlecenie przemienia się w absurdalny ciąg zdarzeń, w którym nikt nie jest tym za kogo się podaje, nie wygląda tak jak powinien a także nie jest tak martwy jakby można było przypuszczać. Gdy we trójkę docierają do celu podroży zostają co tu dużo mówić…dość chłodno przywitani, na zewnątrz letnia temperatura a w domu środek zimy! Panna Hawkline czekająca na ich przybycie szybko wyjaśnia im, że pod domem znajdują się lodowe jaskinie i miejsce to ich ojciec celowo wybrał do założenia laboratorium, gdzie w spokoju mógł pracować nad dziełem swego życia czyli… chemikaliami. I kiedy tak sobie pracował i tworzył w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął w jaskiniach i  ślad po nim zaginął. W końcu rewolwerowcy z krwi i kości zbawiający się w salonach i pijący hektolitry alkoholu spotykają prawdziwego potwora. Ale ten potwór też jest nie taki jak być powinien. Próżno tu szukać wielkich zębisk i rozdziawionej paszczy, ostrych pazurów i bezmyślnej agresji. To stworzenie jest sprytne, inteligentne i nie działa w pojedynkę. Ma nieodłącznego towarzysza, który już dość znudził się swoją drugoplanową rolą i pragnie zmian.

W książce bardzo mocno odczuwa się hipisowski klimat wolnej miłości i o dziwo to kobiety są inicjatorkami kolejnych romansów. Może nawet romans to zbyt mocne słowo lepiej nazwać je kurtuazyjnie przygodą na jedną noc lub dzień lub przerwą przed  pogrzebem lokaja, którego ciało beztrosko zostało porzucone w piwnicy. Czy to jednak tylko ognisty temperament dam mieszkających w domu zbudowanym na lodowych jaskiniach czy też kryje się za tym zachowaniem pewna tajemnica to już zostawiam do odkrycia czytelnikom.

Ta książka mimo, że do tematyki grozy wnosi całkowicie nową jakość nie ma niestety szczęścia do  ekranizacji. Podobno były jakieś przymiarki, a w głównych rolach planowano nawet obsadzić takie sławy jak Jack Nicholson czy Jeff Bridges, ale niestety pomysły upadały jeden po drugim. Nawet Tim Burton zainteresował się książką by uwiecznić ją w formie kolejnej mrocznej produkcji filmowej. W tym przypadku to akurat dobrze bo o ile znalazłam informacje, że w filmie mieli grać Clint Eastwood i znowu! Jack Nicholson to ja myślę, że Burton i tak ostatecznie wybrał by Johnny’ego Deppa (ile razy można obsadzać jednego aktora w różnych filmach, ale praktycznie w tej samej roli). Jako wyjątkowego ponuraka obstawiam się, że otrzymał by propozycję zagrania ojca sióstr Hawkline z brawurowo odegraną, bogatą mimiką stojaka na parasole (to nie jest tylko i wyłącznie przytyk do talentu Deppa tam naprawdę trzeba by było odegrać taką rolę). Ta pełna ciekawego poczucia humoru, groteski  i lekkości książka ma jednak dość niespodziewane zakończenie. Sielankowy urok opada wraz ze zniknięciem potwora i obnaża całkowicie pozbawiony kolorów realizm i prozę życia głównych bohaterów. Przed oczami po przeczytaniu książki stanęły mi ostatnie sceny z filmu Prawdziwe męstwo, gdzie nie ma miejsca na magię i szczęśliwe zakończenie jest tylko szara ludzka egzystencja i brak nadziei na lepsze jutro. Trzeba przyznać, że przynajmniej koniec książki to prawdziwy western.

wtorek, 2 października 2012

Bohaterowie są zmęczeni - "W tajnej służbie"


A przynajmniej byli – jakieś 10 lat temu. Niedawno wydana powieść Lee Childa „W tajnej służbie” to wznowienie książki „Bez pudła”, która wyszła nakładem ISY ładnych kilka lat temu. W oryginale nazywa się toto „Without Fail”, ale, wiadomo, nie będziemy powtarzać starego tytułu, choćby był strasznie dobry. Zrobimy własny. Praktykę rozumiem, problem znam, ale nie zmienia to faktu, że ten starszy był lepszy. Z poprawiania dobrego nic dobrego zazwyczaj nie wynika.

Teraz mi się przypomina, że imć Wydawca mówił mi kiedyś, że będzie nowa i wznowienie, ale ta nowa lepsza, a wznowienie takie sobie. Za diabła nie wiem, czy chodziło o „Uprowadzonego”, czy „W tajnej służbie”, wychodzi mi na to, że jednak o tę ostatnią. I tak dochodzimy do clou przed treścią właściwą – książka jest milion razy lepsza niż dzieła Pattersona albo jego pomagiera, który ostatnio pisze samodzielnie (nie wiem, jak mu idzie, padłam w połowie jego pierwszej książki), ale... Ale nie jest to najlepsza książka Childa.