piątek, 7 maja 2010

Szukam w sobie gimnazjalistki - "Błękitnokrwiści"

Nie znajdę. Nie dlatego, że z książką coś nie halo, ale dlatego, że nigdy gimnazjalistką nie byłam. Nie dotknęła mnie reforma edukacji, przeszłam przez podstawówkę, potem przez LO, reforma nastała później. I nie musiałam zdawać matmy na maturze, ha!

Ale nastoletnim dziewczęciem będąc, uwielbiałam książki dwojakiego rodzaju:
- o nastolatkach mających problemy z chłopcami/pryszczami/ciuchami/nauczycielami;
- o wampirach, czarownicach, czarnej magii i całym tym dobrodziejstwie inwentarza.

I proszę, coś dla dziecka we mnie. Dla dziecka spragnionego opisów szkolnych potyczek, wizyt w przymierzalniach, wzajemnego podgryzania (w przenośni i bez przenośni) oraz zaklęć. Im straszniejszych, tym lepiej - demony mile widziane.



"Błękitnokrwiści" Melissy de la Cruz to właśnie miszmasz jednego z drugim. Książka, napisana bez wątpienia na fali popularności "Zmierzchu", łączy elementy typowej powieści dla uczennicy gimnazjum oraz coś, co kiedyś było powieścią gotycką, a teraz jest nie do końca wiadomo czym. Krwawą love story? Nieważne.

Miałam okazję przeczytać pierwszy tom po polsku, drugi w oryginale (po polsku zresztą jeszcze nie wyszedł) i, o ile zgadzam się z powszechną opinią, że autorka mogła sobie podarować informowanie czytelnika o marce każdego pojawiającego się w powieści ciucha, o tyle, przyznaję, ubawiłam się setnie. Książki są oczywiście za krótkie, główna zagadka (kto zabija nieśmiertelnych) nie zostaje rozwiązana (żeby czytelnik kupił kolejny tom), jednak, mimo wszystko, "Błękitnokrwiści" to taka miła odskocznia od "Zmierzchu". Dlaczego? Bo wreszcie Edward nie cierpi z powodu wyrzutów sumienia, a Bella nie wpada w olfaktoryczne zwidy niuchając ukochanego pod pachami i gdzie bądź, nikt nie rzuca się ze skał do spienionego morza, nie roztkliwia się nad sobą przez dwieście stron... Romans jest, a jakże. Ale poza romansem jest kryminał, są również intrygi przywodzące na myśl legendarną "Dynastię". Rzecz się dzieje na Manhattanie, bohaterowie są młodzi, piękni, bogaci i znudzeni bezproblemową egzystencją. Wystawne przyjęcia, charytatywne imprezy, zakrapiane balangi, złote karty kredytowe, pokazy mody, ekskluzywne liceum i banda młodocianych wampirów, którym (teoretycznie) wszystko wolno.



Jeśli ktoś uważa "Zmierzch" za jedynie obowiązującą powieść o wampirach i nie umie spojrzeć z przymrużeniem oka na świat celebrytów, pewnie rzuci książki w kąt. Mnie to szczerze bawi - Paris Hilton jak pociotek Draculi, przyznacie, że brzmi... oryginalnie?
Prikaz: czytać z dystansem, chichotać ile wlezie, przypomnieć sobie, jak to było n lat temu (plakaty nad łóżkiem, szkolne wojny podjazdowe, ta głupia rura z drugiej ławki), a potem iść na zakupy. Choćby i po głupi T-shirt ;-) Koniecznie markowy! (Mam jeden, mam jeden!)

PS. No dobrze, to tak jakby lokalny patriotyzm, ale gdyby mi się nie podobało, nie mordowałabym właśnie trzeciego tomu w brytyjskim wydaniu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz