sobota, 22 maja 2010

Szukam w sobie gimnazjalistki po raz drugi – „Upadli”

Jedna z najbardziej wyczekiwanych młodzieżowych premier roku.* Jedna z najpiękniejszych okładek, nie tylko wśród polskich książek. Wreszcie coś dla wielbicielek mrrroku, którym wampiry wychodzą nosem. Młoda, zagubiona bohaterka zakochana w upadłym aniele. Miłość, która nigdy się nie spełni. Namiętność. Uczucie. Ach. Och.



Jego złocista skóra niemal błyszczała, a każdy ruch, czy to kręcenie głową, by rozciągnąć długą szyję, czy pochylenie się, by podrapać kształtne kolano, wypełniało Luce uniesieniem…

Ja również wypełniłam się uniesieniem – głównie językowym. Będę brutalnie szczera, pal licho ogólną denność „Upadłych” oraz fakt, że fabuły nie mają za grosz! Tłumaczka, redaktorka oraz korektorka (choć ta ostatnia wkład miała zapewne najmniejszy) zrobiły wszystko, co w ludzkiej mocy, by lekturę jak najbardziej uatrakcyjnić. Główna bohaterka nie tylko trafia do poprawczaka, w którym sowy huczą na palmach, a brzegi porastają namorzyny, ale boryka się na przykład ze spoglądającymi na nią z pewnością siebie okularami słonecznymi oraz usycha z tęsknoty… Nie, wróć „usycha z tęsknoty” to fraza zbyt skomplikowana, napiszmy prościej – tęskni za pokojem z którego przez okno widziała pomidory taty. Wyciąga rękę jak kij bejsbolowy. Zaciska poduszkę na uszach żeby zagłuszyć warczenie Randy z głośników…

Brzuch rozbolał mnie ze śmiechu i ubawiłam się setnie, ale ja tę książkę dostałam – nie wydałam na nią 35 złotych. A nadmieńmy, że dostępna jest również twarda oprawa tego cuda w cenie odpowiednio wyższej. Podejrzewam, że spragnionym gotyckich powieści nastolatkom warstwa językowa wielkiej różnicy nie zrobi, ale w mojej opinii, takie tłumaczenie to jawna drwina z czytelnika. Gdybym pokusiła się o nabycie powieści, zwłaszcza w oprawie twardej, zacisnęłabym zęby i poleciała do MAGa, żeby mi wydawnictwo (do którego przez wiele lat miałam, jako wielbicielka fantastyki, ogromny szacunek) zwróciło mamonę.

Żeby nie być gołosłowną, pozwolę sobie przytoczyć:

Strona 76: Czuła się tak bardzo oddalona od domu. Wystarczyłyby dwadzieścia dwie minuty jazdy samochodem, by od rdzewiejących żelaznych bram Sword&Cross dotarła do pobielonej ściany jej domu, lecz jej wydawało się, że to były by dwadzieścia dwa lata.

Strona 92: Dusił ją wszechobecny smród skunksiej kapusty, czuła się też samotna ze swoimi myślami (…) Stała w wejściu, gdzie zapiaszczony asfalt ustępował zbitej stercie chwastów. Zauważyła samotny dmuchawiec i pomyślała, że młodsza Luce rzuciłaby się do niego, wypowiedziała życzenie i dmuchnęła. Niestety, teraz jej życzenia wydawały się zbyt ciężkie na coś tak lekkiego (…) Ogrodzenie musiało pochodzić z czasów wojny secesyjnej, o czym wspomniała Arriane, gdy na cmentarzu chowano zabitych żołnierzy.

Strona 115: Stał całkowicie nieruchomo, co sprawiało, że Luce stała całkowicie nieruchomo, przez co tykanie zegarka w kieszeni jego swetra wydawało się niemożliwie głośne.

Strona 132: Luce przetoczyła się z jękiem, lecz choć zaciskała poduszkę na uszach, nie pomogło jej to zagłuszyć warczenia Randy przez głośniki.

Strona 160: Zdjął okulary. Spoglądały na nią z taką pewnością siebie, iż znów pozostawał w nieludzkim bezruchu, czekając na jej odpowiedź.

Strona 414: Wszyscy znajdujący się w promieniu wielu mil musieli sądzić, ze świat się kończył. Luce nie wiedziała, co o tym myśleć. Jej serce odmówiło posłuszeństwa.**

Strona 456: Chwyciła medalion na szyi, który budził mnóstwo wspomnień.

A fabuła? Wiecie, w pewnym momencie odłożyłam ołówek, którym zaznaczałam sobie co ciekawsze kawałki i zaczęłam szukać w „Upadłych” sensu. Cienia sensu. Bezskutecznie.

O czym jest ta książka? Ano siedemnastoletnia Luce, którą od lat najmłodszych prześladują cienie (mnóstwo malowniczych koślawych opisów) trafia do zakładu poprawczego o wielce znaczącej nazwie „Sword&Cross”. Dlaczego? Bo jej ostatnia randka skończyła się tragicznym zgonem absztyfikanta, a ona niczego nie pamięta. Okej, co dalej? Dalej panna Luce poznaje nowe miejsce zamieszkania i spotyka Daniela oraz Cama, dwóch różnych od siebie, ale w jednakowym stopniu przystojnych gości, na których będzie lecieć z wizgiem przez następne 400 stron (złożonych szesnastką). Daniel będzie się wzbraniał, Cam będzie ją nachodził, a wszystko to w atmosferze ciężkiej groteski. Świata przedstawionego mógłby pozazdrościć autorce Gombrowicz. Zapleśniały, podgniwający poprawczak z kamerami, które jadnakowoż można obejść, kadra, która nie zwraca uwagi na uczniów, cmentarz na środku, posągi aniołów, pływalnia w starym kościele oraz pojawiające się znikąd podziemia pełne akt.

Akcję można streścić tak – Luce usiłuje się zbliżyć do Daniela, ale on nie chce. Cam chce i męczy Luce. I to zajmuje 90% książki. Och, oczywiście jakieś wydarzenia mają miejsce i słowa „mają miejsce” są jak najbardziej, wybaczcie kalambur, na miejscu. Luce odbywa karę na cmentarzu. Luce o mało nie ginie pod przewracającym się posągiem. Luce idzie na randkę z Camem. Luce chce zerwać z Camem. Daniel zabiera Luce nad jezioro (gdzie ono się, kurna, zmieściło???). Luce z Danielem siedzą na cmentarzu, pod brzoskwiniowymi drzewkami (wyrosły pewnie pokątnie, jak nikt nie patrzył), których gałązki splatają się, tworząc kształt serca. I nawet samolot się pojawi. I ołtarz ofiarny.

Ufff, ja rozumiem, ze książki dla nastolatek rządzą się własnymi prawami, ale mam chyba prawo doszukiwać się w nich choćby cienia cienia logiki? Jakichś związków przyczyna-skutek? Konsekwencji w kreowaniu świata przedstawionego? Szacunku dla rachunku prawdopodobieństwa?

O Jezu… Nie mam żalu do MAGa za wydawanie książek, które „muszą się sprzedać”. Czasem tak jest, że kupuje się tytuł na pniu, po przejrzeniu recenzji na Amazonie (im więcej, tym lepiej), a potem staje na głowie, żeby tylko zdążyć wydać książkę w najbardziej (z marketingowego punktu widzenia) korzystnym momencie. Ale, jasny gwint, NIC nie usprawiedliwia tak fatalnego przekładu, koszmarnej redakcji oraz korekty, której chyba w ogóle nie było.
Nawet dwunastolatka zasługuje na trochę szacunku!

Kolejny tom zapewne niebawem... Śliczny, prawda?



PS. A teraz patrzę na te okładki, i myślę sobie: o, jaka piękna katastrofa.

* Jeśli wystarczająco często powtarza się jakieś zdanie, target i media zaczynają w nią wierzyć…
** Wezwać lekarza! Albo obstalować trumnę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz