czwartek, 27 maja 2010

Król Artur po raz setny - "Zimowy monarcha"

Ręka do góry, kto nie słyszał o królu Arturze!
Nie widzę?
No pewnie... Najbardziej wyeksploatowany władca w historii, bohater nieprzeliczonej ilości książek, filmów i opracowań. Rycerz bez skazy, archetyp i wzorzec. Tandaradei - po raz kolejny. Tym razem w wykonaniu speca od scen batalistycznych.
Nie chciało mi się jak jasny gwint. A może i bardziej. Bo znam historię Artura, bo od czytania o Merlinie, Pani Jeziora i mieczu w skale zbiera mi się na mdłości. Bo nad honorowych wojowników przedkładam inteligentnych łotrów, bo dzieje Brytanii obchodzą mnie w takim samym stopniu, jak zeszłoroczny śnieg.

Ale dostałam. Mówią: dobre. Kolega mówi: Cornwell jest ok. Zrobiłam tak zwany risercz, faktycznie - same zachwyty. Nic, tylko się brać. Ale, dla pewności, poczekamy jeszcze tydzień...*



"LEGENDA O KRÓLU ARTURZE I MROCZNYCH DZIEJACH BRYTANII"
Stop.
Żadna to legenda. I niespecjalnie o królu Arturze, co mnie jedynie ucieszyło, bo, jak już napisałam, Artura mam po kokardę, a nawet wyżej. Mroczne dzieje, owszem, faktycznie, Bretania V wieku miłym miejscem nie była. Narracja: pierwszoosobowa. Artur? A skąd - ocalony z rąk psychopatycznego druida Derfel, sierota, mieszkaniec wyspy Merlina, potem żołnierz Artura. Punkt widzenia - subiektywny. I chwała za to, bo "obiektywnych" historyjek o rycerzach okrągłego stołu było sto i ciut. Tylko po co w takim razie epatować z okładki tą legendą? Żeby podniecić arturofilów? Ja filem nie jestem, żadnym, ani geranto-, ani zoo-, ani arturo-, mnie to zniechęciło.

Historię w zasadzie wszyscy znamy - boski Artur jednoczy skłócone plemiona, by stawić czoła najazdowi Sasów, a wszystko to na tle konfliktu między poganami i chrześcijanami. Cornwell szczęśliwie w samej fabule za bardzo nie dłubał, tyle tylko, że inaczej rozłożył naciski, odbrązowił postaci i smętną legendę przerobił na brutalną miejscami parahistoryczną powieść akcji. Jako powieść fantasy z elementami magii, kupuję "Zimowego" w całości, ale mit sobie wypraszam, bo go tu tyle, co kot napłakał. Merlin jako wielki mag? Śmiechu warte - zręczny krętacz, amator guseł i robienia wody z mózgu. Nimue, Pani Jeziora jako odziana w piękną suknię posiadaczka życiowej mądrości? Chała. Sprytna baba, kochanka Merlina, znawczyni ludzkich umysłów i zawołana manipulantka. Piękna, niebezpieczna Morgana? Jasne - oszpecone, zawistne babsko z apetytem na odrobinę władzy.
Zakochanym w nienagannie odzianych rycerzach zakutych w błyszczące blachy nie polecam, bo się srogo rozczarują. Brytania w wersji Cornwella to paskudny, brudny i pełen niesprawiedliwości świat, którego nie ocali jeden magiczny miecz i tuzin zaklęć. Tym, którzy chcą poczytać o ideałach odradzam takoż - ideałów w "Zimowym monarsze" mamy deficyt, nie brakuje za to zawołanych okrutników, kłamców i psychopatów.

Komu więc polecam? Tym, którzy mają ochotę na dobrze skonstruowaną, zręcznie napisaną i wciągającą powieść fantasy, która nie obraża inteligencji czytelnika. Dodam tylko, że książka ukazała się już w Polsce w 1997 roku nakładem nieistniejącego już Wydawnictwa DaCapo, a wydanie Instytutu Wydawniczego Erica jest właściwie przedrukiem. I tyle. Do wydania nie mogę się przyczepić, choć kilka przecinków zaginęło w tajemniczych okolicznościach, a skład jest dość gęsty. Ale, próba optymizmu, gdyby to złożyć z troską dla półślepych (to ja i moje -8), wyszłaby nieprawdopodobna cegła.

Dalsze dzieje Artura już wkrótce ("Zimowy monarcha" to pierwszy tom trylogii), a mnie ciekawi, jak będą wyglądać kolejne okładki. Odnotowuję skok jakościowy w stosunku do szaty graficznej poprzednich powieści Cornwella.

* Może mi się zachce, a jak się nie zachce, może mnie pogryzą wyrzuty sumienia... Pogryzły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz