I dobrze, że wieczna noc, bo w nocy mało co widać...
Tytułem usprawiedliwienia: nie czytałam tej książki w polskim przekładzie. Czytałam ją w oryginale, jeszcze wtedy, gdy nikt jej u nas wydawać nie zamierzał, znudziła mnie gdzieś w połowie, dobrnęłam do dwóch trzecich i rzuciłam na półkę. Z półki tej powinnam ją zdjąć, doprowadzić do porządku i odnieść w zębach do biura. Powinnam. Ale ona taka ładna...
Skąd ten post? Ano stąd, że powieść "Evernight" ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Amber, niedoścignionego mistrza idiotycznych okładek. I gdyby mi paluchem nie pokazano, że to właśnie TA książka, w życiu bym się nie domyśliła. Dlaczego? Bo, rzecz oczywista, mamy własną, lepsiejszą i bardziej klimatyczną okładkę. O taką:
Cud, miód, różyczki i hemoglobina, prawda? Niestety, zdjęcie nie oddaje całej szpetoty tego projektu. Część jest lakierowana. Lakier wybiórczy wszystko uszlachetnia.
A tutaj, proszę, dla porównania - oryginał:
Polak potrafi, prawda? I mniejsza o to, że pod projektem Amberu podpisuje się ktoś o włoskim nazwisku. Owmordęjeża...
A sama książka? Cóż, kolejna powieść dedykowana wielbicielom nowogotyckich klimatów, tym razem z dość zabawnym przekrętem w okolicach środka. Romansidło, a jakże, rozgrywające się w szkole (w końcu adresatkami są nastolatki), do której właśnie trafia Bianka, nasza piękna (jak zawsze), wyobcowana (obowiązkowo) i prześladowana przez koszmary (nowa świecka tradycja) bohaterka. W szkole "Evernight", bo tak się toto w oryginale nazywa, Bianka spotyka tajemniczego, odrzucanego przez większość uczniów, chłopca i zakochuje się w nim. Z wzajemnością. Wzajemność oczywiście tak całkiem jasna nie jest, a na młodych kochanków czeka wiele niebezpieczeństw...
Czym się różni "Evernight"? Ano tym przekrętem, o którym wspomniałam, a którego nie wyjaśnię tutaj przez wzgląd na to, że może ktoś się na powieść skusi. Na pewno zresztą będzie to lepszy wybór niż "Upadli", bo autorka podjęła się wymyślenia fabuły, niespecjalnie porywającej, ale całkiem znośnej. Miłośniczkom romantycznych do imentu romansów pewnie przypadnie do gustu, reszta może nie strawić powtarzających się opisów jego błyszczących w świetle słońca/księżyca włosów, jego smutnego, mądrego wejrzenia, jego ramion muskularnych i tak dalej.
Standard. Tylko ta okładka tak mnie ruszyła. Chciałabym wiedzieć, czy oryginał był tak wściekle drogi, że go Amber nie nabył, czy może ktoś przestraszył się specyficznego designu serii* (tak, tak, drugi tom - "Stargazer" zapewne niedługo się ukaże), czy może... Nie wiem, co może. Może mam jakiś problem z postrzeganiem świata.
* Co ciekawe, bliżej mi nieznane Wydawnictwo Łyński Kamień wypuściło właśnie "Beautiful Creatures", zachowując oryginalną grafikę. Wygląda ładnie.
Po bardzo głębokim namyśle - oddam torbę czyścików do telefonów komórkowych za wyjaśnienie idei tego zawijasa przy "c"!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz