Obśmiałam się wczoraj, jak norka. Nie wiem co prawda, czy norki rzeczywiście parskają z radości, ale mniejsza o to. Kolejna książka (i tak nie opisuję wszystkiego, co czytam, bo nie bardzo się wyrabiam), kolejna porcja radości. Regularna recenzja będzie później, dziś tylko przedsmak redakcyjno-korektorskiego horroru...
"Obok siebie żyli radykalni bojownicy nieskażonej natury, którzy na śniadanie spożywali drwali, bardziej umiarkowani miłośnicy królików, hippisi gotowi obściskiwać wszystkich i wszystko, a także najróżniejsi twórcy kultury i kontrkultury..."
Biedni drwale.
A może przepis? Drwal saute? Drwal w sosie słodko-kwaśnym? Czy też, żeby pozostać w klimacie książki, Drwal Barbecue. Koniecznie z żurawiną. Tak bardziej poważnie, autorowi chodziło zapewne o klasyczne, ciężkie i obfite w kalorie śniadanko, które możecie sobie wyguglać (i zrobić, o ile ktoś ma w planach 12 godzin przy kopaniu rowów), tłumacz zaś pojechał równo automatem. Redaktor spał.
Książki to źródło radości, prawda? :) Z niecierpliwości oczekuję kolejnych objawień, bo powieść mogłaby wystartować w konkursie na najgorzej zredagowaną książkę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz