czwartek, 8 kwietnia 2010

Książki, które znikają – „Trudna obietnica”

„Trudna obietnica” – porządna powieść obyczajowa z wątkiem romansowym, wieloaspektowa, z ciekawymi bohaterami i sensownie zarysowanym tłem. Młoda, aktywna zawodowo kobieta, której młodsza siostra ginie w wypadku, wypełnia dane kiedyś przyrzeczenie – wraca do domu, by zaopiekować się dwojgiem osieroconych dzieci. Z wielkiego, tętniącego życiem miasta, do małej pipidówy, z wygodnego, urządzonego pod siebie mieszkania, do domu mających własne problemy rodziców. Nie jest lekko, bywa zabawnie i wzruszająco. Satysfakcja z lektury i dobry nastrój gwarantowane. Do tego brak ryzyka, że czytelniczka poczuje się jak idiotka.

Gdzie można nabyć? Gdzieś na taniej książce…



Nie przestaje mnie zdumiewać, ze niektóre książki po prostu nie zaskakują. Może powinnam zaznaczyć na wstępie, że będzie o książce, do której mam prywatno-zawodowy, jasno sprecyzowany stosunek. Z książką wiązały się wielkie nadzieje, bo znana za granicą, poczytna autorka, bo tytuł niegłupi, bo dobry na start – na pewno się spodoba. Komu? Babom.

I co?

I chała. Krytyki nie było, kto nabył i przeczytał, ten nie szczędził pochwał. Że ciekawe, że wciąga, że dobrze skonstruowane postaci, że „nareszcie coś na poziomie” i do poduszki jednocześnie. Przeczytała moja ciotka, która książek nawet kijem niekoniecznie, przyleciała po następną. Przeczytała żona jakiejś szychy – o rany, kiedy będzie następna? Szefowa G., która, dla odmiany, lubuje się w cegłach pokroju biografii Mao, również była kontent. I jeszcze jedna ciotka, taka od Egiptu. Cud, miód, orzeszki.

No co, taka fatalna okładka?

Nie, chyba niekoniecznie. Duże nazwisko (bo miało się przebić), jasne tło (żeby powieść nie zginęła na półce)… Recenzje były. A jakże. W „Polsce”, w „Tele Tygodniu” (Pani Redaktor książką była usatysfakcjonowana), na portalach internetowych, na babskich portalach, w gazetach regionalnych. Może powinni mnie wylać, bo, jako „ta od promocji” rozkładam ręce. Erica James jest mniej więcej sto razy lepsza od Nicholasa Sparksa i Nory Roberts – tylko jakoś nie chwyta. Może za gruba? Cegła. Może za droga? Prawie cztery dychy (kiedyś napiszę, dlaczego niektóre książki są tak koszmarnie drogie i dlaczego wydawcy nie jeżdżą na wakacje na Haiti). Może zbyt skomplikowana?

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarny Smok i polecam ją szczerze kobietom, które mają ochotę na chwilę oddechu przy lekturze, która nie obrazi ich inteligencji. Fajna sprawa. Zwłaszcza w zalewie produktów powieściopodobnych.

1 komentarz:

  1. Czytalam, potwierdzam. Niezla, daje do myslenia, ale delikatnie.

    OdpowiedzUsuń