Siła przyciągania – „Grawitacja”
Boże błogosław Gerritsen za to, że twardo nie umieszcza w swoich książkach wątków metafizycznych i nie wykonuje wolt w stylu Michaela Palmera, którego chwilami w ogóle nie da się czytać. O Cooku nie wspomnę. Amen.
Powinnam może napisać o „Mumii”, a nie o książce, która, nie dość, że ukazała się kilka lat temu, to na dodatek jest trudno dostępna, ale „Mumia” wyszła w tak fatalnym tłumaczeniu, że wolę uczcić ją chwilą milczenia. Ciężkiego – pana Z. K. najchętniej bym ubiła. Ad rem. „Grawitację” przeczytałam sobie właśnie po raz drugi i przez kilka lat niczego ze swego czaru nie straciła. Tytułem wyjaśnienia jest to thriller medyczny rozgrywający się na pokładzie stacji kosmicznej, hen, hen, ponad powierzchnią ziemi. Oraz, częściowo, w siedzibie NASA. O co biega? Ano o dziwną chorobę, która wybija jednego po drugim międzynarodową obsadę stacji. Zaczyna się niewinnie – od niewyjaśnionej plagi dotykającej doświadczalne myszy (piękna scenka, gdy zawieszony w stanie nieważkości gryzoń wysuwa język, by schwycić kropelkę unoszącej się cieczy), kończy na regularnej jatce i trepanacji jednej, rokującej nadzieje, czaszki.
Mamy dwoje bohaterów przygotowujących się do rozwodu, choć wciąż nie przestali się kochać, mamy wojskowy eksperyment i badania pradawnych archaeonów... Ale nade wszystko mamy sensowną, napisaną w zgrabny sposób, trzymającą w napięciu historię, której klimat przypomina miejscami „Obcego – Ósmego pasażera Nostromo”. Tym razem pasażerem jest Chimera. Mamy klimat odciętego od świata zewnętrznego miejsca, zamkniętej, ograniczonej przestrzeni i paraliżującego lęku. I to się trzyma kupy, co ostatnio zdarza się rzadko.
Polecam nie tylko miłośnikom thrillerów medycznych i powieści sci-fi (trochę sci-fi w „Grawitacji” jest, ale Chimera, choć zdecydowanie obca, nie biega i nie wymachuje mieczem świetlnym), ale również tym wszystkim, którzy mają ochotę rozerwać się przy powieści sensacyjnej i nie czują oporów przed czytaniem obrzydliwych opisów. Mnie to, co za wstyd, nie rusza. „Grawitację” czytałam przy kolacji i bardziej niż wyobrażenie puchnących zwłok, przeszkadzał mi format książki – pocket. Takie małe coś, co kosztuje mniej i ma przykry zwyczaj samo się zamykać, gdy się je rozłoży na kolanach pod michą sałatki.
Znacie jakąś inną powieść, w której jest opis operacji przeprowadzanej w stanie nieważkości?
Myślałam, że to kolejny blog z grzecznymi recenzjami, a poświęciłam czytaniu Ciebie sporo czasu i uśmiałam się do łez.
OdpowiedzUsuńPiszesz ze świetną ironią !
Pozdrawiam i pisz dalej ;)
A dzięki, za dużo muszę pisać "grzecznie", żeby chciało mi się na blogu ;-)
OdpowiedzUsuń