sobota, 4 grudnia 2010

A trup utknął - Między tęsknotą lata a chłodem zimy

Wydaje się, że Stieg Larsson zrobił ogromną krzywdę wszystkim marketingowcom od kryminałów. Zawęził im horyzonty. Każdą książkę z Północy należy porównać do "Millenium" i prawie każdą trzeba okrzyknąć lepszą od "Millenium". Po co się wysilać? Nazwisko Larssona działa magicznie, każdy zna, kojarzy, jeśli nie czytał, to przynajmniej słyszał...

"Stieg Larsson mógłby mu pozazdrościć pióra" - stało w reklamie w wagoniku metra. Zaraz pod okładką książki Perssona i informacją, że mamy do czynienia z najpopularniejszą w Szwecji trylogią policyjną. Niestety, wydawca, to jest Czarna Owca, niegdyś Santorski and CO, nie pokusił się o wyjaśnienie, skąd wytrzasnął ten urokliwy slogan. Tekst jakiegoś krytyka? Brak nazwiska (nazwiskami należy się chwalić!), brak tytułu gazety brak jakiegokolwiek źródła wskazywałby na to, że na plakacie pojawiła się prywatna opinia jednego ze speców od promocji sprzedaży. Ciekawe...





Czytając sobie wspomniane hasło w wagoniku metra, uśmiechnęłam się w duchu, postanawiając, że książki nie kupię. Nie dlatego, że kocham Larssona miłością namiętną i każde nawiązanie do jedynie właściwego "Millenium" działa mi na nerwy, ale dlatego, że uznałam slogan za... zabawny? Tak, za taką zabawną, trącącą niekompetencją próbę nawiązania do kultu.

A potem zobaczyłam, jak krótki jest "Wilczy miot", skonstatowałam, że starczy na jeden wieczór, że nie mam co czytać i bach - "Między tęsknotą lata a chłodem zimy" okazało się opasłe, względnie niedrogie (w porównaniu z książką Prószyńskiego), nabyłam je więc, kwitując wcześniejsze rozważania wzruszeniem ramion.

Ad rem (nie lubię rem, rem bywa porażająco nudne, wolę bezsensowne dywagacje) - nie wiem, czy ta książka jest lepsza od "Millenium". Może w całości (suma trzech tomów) okaże się faktycznie bardziej interesująca. Podejrzewam, że niektórzy już po pierwszej odsłonie uznają, że Persson pobił Larssona na głowę, tworząc zakrojoną na szeroką skalę intrygę polityczną z morderstwem premiera Szwecji w tle (znowu wieszamy psy na szwedzkim wywiadzie), że język ma bardziej zgryźliwy i talent do obnażania ludzkiej głupoty niepomiernie większy. O co chodzi? Ano chodzi o to, że z okna akademika wypada amerykański student. Za studentem wypada jego but. But wali w łeb starszawego psa należącego do starszawego pana i zabija zwierzę na miejscu. Oficjalna wersja - samobójstwo. Problemem jest różnica w czasie - między lotem samobójcy, a lotem jego obuwia... Obuwie leciało z opóźnieniem, za czem prawdopodobnie do lotu zostało sprowokowane. Przez kogo? Dobre pytanie. Co ma do tego Olof Palme, cieszący się dobrym zdrowiem aż do ostatnich stron książki? Wiele. Wszystko. I zupełnie nic.

Samobójca z bosą stopą i właściciel obuwia o morderczych inklinacjach okazuje się dziennikarzem śledczym mocno zafiksowanym na szpiegowskiej przeszłości premiera. Kłopot w tym, że w jego pisaninie i ogólnej działalności sensu nie ma za grosz.

Czujecie klimat? Tak jest przez cały czas. Powieść Perssona, napisana zaiste bardzo fajnym językiem (tłumacz, w przeciwieństwie do buta, morderczych inklinacji nie ma), obnaża ludzkie słabości, piramidalną głupotę, lenistwo i, żeby się nie rozwodzić, opisuje to wszystko, co sprawia, że człowiek jest człowiekiem. Einstein powiedział, że są dwie rzeczy nieskończone - wszechświat i ludzka głupota. Ale tylko co do tej drugiej ma niezachwianą pewność. Kilka razy śmiałam się jak głupia, kilka razy pokiwałam ze zrozumieniem głową, na trupa premiera nie czekałam z utęsknieniem, wystarczyły opisy działań śledczych i znakomite dialogi.

Ale... Ale u Perssona, którego książka jest naprawdę świetną lekturą, o ile ktoś ma cierpliwość do zgryźliwych uwag o ludzkiej naturze i lubuje się w czytaniu instrukcji, jak koncertowo spieprzyć ważną wywiadowczą akcję, zabrakło mi tego ulotnego czegoś, co nazwę z imienia - bohaterów. Bohaterów, do których można poczuć sympatię, za których można trzymać kciuki, za którymi, wreszcie, można tęsknić po odłożeniu książki. Postaci u Perssona jest na pęczki - i po trzystu stronach można się w nich pogubić. Niewielki to kłopot, wystarczy przekartkować tomiszcze w tył, by odzyskać jasność sytuacji. W okolicach końca człowiek ma całkiem niezłą orientację. O ile siłą "Millenium" była, w moim przekonaniu, kreacja głównych bohaterów, o tyle w "Trylogii policyjnej" na pierwszy plan wybija się panorama ludzkich charakterów, zachowań i tendencji do olewania wszystkiego, co tylko da się w jakikolwiek sposób olać.

Pyszna rzecz. Polecam. Polecam cierpliwym. Mnie na przykład w ogóle nie obchodzą dzieje szwedzkiego wywiadu, możliwe związki Palmego z wywiadami USA i Rosji, a jednak wciągnęłam się w powieść na tyle mocno, że starczyła mi na krócej niż miała starczyć.

A niedługo zabiorę się za kolejną "lepszą od Millenium" książkę. Niech tylko skończę z czymś, co jest "mrożącym krew w żyłach thrillerem". I co, niestety, przegrywa w konkurencji mrożenia z pogodą za oknem.

1 komentarz:

  1. zgadzam się w zupełności.wybija z ocen-z którymi zapoznałem się i na innych stronach-fakt,że książka jest przereklamowana i nie wiadomo czemu porównana do Larssona. O ile Larsson umiał połaczyć wątki i ukazać w końcowej fazie związki pomiędzy faktami,które na pozór wydają się mało istotne (i czynił to ze znawstwem),o tyle Persson (piszę to po przeczytaniu pierwszego tomu,który zacząłem i skończyłem licząc na zaskakujące zwroty)czyni to nieumiejętnie. Z opisów bohatera(właściwie bohaterów)chciał ich przyrównać do Wallandera zapewne,bo po co skądinąd i czemu to służy wypisywanie takich drobiazgów jak to,że bohater musiał się "odlać"(co u Manklla jest częste,ale wynika to ze zdrowotnych niedociągnięć komisarza Wallandera) lub "spuścić". Może to taki trynd,bo policjant ze swoimi słabościami jest również ukazany w książkach Jo Nesbo,ale tam bohater jest wyrazisty.
    Reasumując: za dużo wątków,mnogość bohaterów i zawieszanie akcji w pół. Mizernie.

    OdpowiedzUsuń