No wiecie... Tak czasem bywa, że wypożycza się książkę z zamiarem czytania jej do poduchy ku pokrzepieniu serca, a wychodzi z tego jedna wielka chała. Podejrzewam, że chał tym więcej, im więcej książek się przerabia, więc poniekąd sama sobie jestem winna.
O, przeczytam sobie coś babskiego, dla odmiany od seryjnych morderców, zamachowców, wampirów i upadłych aniołów. Zabawne to ponoć, jak przekonuje tekst z okładki, stworzone przez babkę zamieszaną w produkcję "Seksu w wielkim mieście", więc na pewno obędzie się bez umoralniających pogadanek. A poza tym, nie ukrywajmy, jestem singielką. Mieszkam w wielkim (na nasze krajowe standardy) mieście*, jestem więc jak najbardziej odpowiednią czytelniczką. Dodatkowy smaczek - główna bohaterka pracuje w branży wydawniczej.
Główna bohaterka pracuje w branży wydawniczej. I jest sama. Na tym podobieństwa się kończą, bo, po pierwsze primo, branża wydawnicza w Stanach różni się od tej naszej, a po drugie Nowy Jork to jednak nie Warszawa, nie? Nie poszła mi identyfikacja z tą pierwszą i najważniejszą? Trudno, do wyboru mam jeszcze kilka samotnych bab. Jedną świeżo rozwiedzioną, którą mąż puścił w trąbę z brazylijską tancerką; jedną nawiedzoną wegetariankę, jedną pogrążoną w depresji eks-właścicielkę kota i jedną eks-prawniczkę, aktualnie na tropie tego jedynego. Wszystkie pragną szczęścia, wszystkie posuwają do ciężkich idiotyzmów, żeby to szczęście wreszcie ucapić. Najdalej posuwa się Julie (oczywiście znowu musiałam grzebać po sieci za imieniem, bo przez tydzień kompletnie zapomniałam), która rzuca aktualne zajęcie i postanawia napisać książkę. O singielkach w różnych krajach. Jej szefowa przełyka jakoś pomysł, więc Julie, z biurowej wyrobniczki, przeistacza się w przyszłą pisarkę i, z otwartym biletem, rusza na podbój świata. To się nazywa risercz.
Wtręt - strasznie bym chciała mieć tyle forsy, żeby sobie zafundować taki risercz. Już sama możliwość podróżowania po świecie, tarzania się w hotelach i poznawania nowych ludzi powinna człowieka uszczęśliwiać. Amen.
Julie odwiedza więc po kolei Francję, Włochy, Brazylię, Szwecję, Indie (pewnie coś pominęłam), spotyka kolejne samotne kobiety, a tymczasem jej przyjaciółki usiłują sobie jakoś radzić w problemami. A z jakimi problemami radzi sobie czytelnik?
Czytelnik musi poradzić sobie z:
- zazdrością, że Julie popyla po całym świecie, ma romans z przystojnym Francuzem, mieszka w luksusowych hotelach i ma monopol na prawdę (tak by wychodziło z jej monologów);
- irytacją, że reszta bab zachowuje się, jakby była niespełna rozumu - autorka z lubością przejaskrawia różne odpały, co nie bardzo trzyma się kupy w zestawieniu z pełnymi zadęcia wyjaśnieniami narratorki, Julie;
- przydługimi dywagacjami na temat sensu tego, czy tamtego;
- wnioskami, które są dość upiorne.
Wnioski, tak na już, po odłożeniu książki, nasuwają się dwa:
- każda singielka marzy o tym, żeby nie być singielką i, choćby stanęła na rzęsach, póki chłopa nie znajdzie, szczęśliwa nie będzie;
- kiedy masz depresję, idź do psychiatry i łykaj pigułki, nie ma się czego wstydzić.
Z wnioskiem drugim się zgadzam, pierwszy budzi moje wątpliwości, bo naprawdę żywię głębokie przekonanie, że niektórzy ludzie odczuwają satysfakcję z, dajmy na to, pracy zawodowej. Ale może się mylę. Może za kilka lat ja również kompletnie sfiksuję i zacznę myśleć wyłącznie o tym, że JESTEM SAMA. Brrrrrr.
Resume, żeby nie było, ze znowu nie ma: można przeczytać, choćby dla kilku społecznych obserwacji, ale ani to specjalnie dowcipne, ani mądre. Napisane tak, że nie stawia oporu. BTW, szczerze żałuję, że Julie nie zawitała do Polski, bo chętnie przeczytałabym o tym, jak sobie radzą baby w naszym kraju. Pewnie wtedy książka byłaby zabawniejsza.
Aha, nie mam złudzeń, w porównaniu z przeciętnym romansidłem, to jest arcydzieło!
*Tak naprawdę mieszkam POD wielkim miastem, w starym PGR, więc może nie jestem tak do końca targetem i smętne, zarośnięte chaszczami pole, które widzę z okna, przesłania mi jedyny właściwy punkt widzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz