środa, 24 marca 2010

Tytułem wstępu

Czytam złe książki. Powinnam oddawać się lekturze, która wpływałaby dodatnio na mój intelekt, stanowiła duchową strawę i, generalizując, jakoś by mnie wzbogacała. Niestety - nijak nie mogę się przekonać do literatury ambitnej, literatury z wyższej półki, ba! nie wiem nawet, co tak naprawdę mogłabym za nią uznać. Zostaje mi więc biblioteka i kolejne tomiszcza podejrzanej proweniencji, jedne lepsze, inne gorsze, jeszcze inne żenujące i przyprawiające o nerwowy chichot. Jak ja, u diabła, mogę to w ogóle czytać? No widocznie mogę, choć nie raz i nie dwa rzucałam książkę w dowolnie wybranym momencie - bywało, że po pierwszych kilku stronach, porażona elokwencją autora/tłumacza/redaktora, odpowiednie skreślić. Albo zostawić wszystkie, w końcu istnieje coś takiego, jak "praca zbiorowa".

Wywnętrzać się publicznie nie miałam zamiaru, zwłaszcza że, jako pracownikowi wydawniczego światka, trudno mi zachować obiektywizm. Ponieważ jednak okazało, się, że moje wynurzenia sprawiają niektórym sporo radości, uznałam, że mogę je zebrać. I używać sobie do upadłego, a przynajmniej do momentu, aż ktoś mnie skojarzy i zastrzeli.
I własnego gniazda kalać nie będę, trudno teraz o etat...

Czytam różne rzeczy - powieści sensacyjne, kryminały, thrillery, thrillery medyczne, powieści obyczajowe, romanse, produkcje quasihistoryczne, literaturę młodzieżową i sporą ilość fantastyki. Jak coś jest zdatne do spożycia, staram się spożyć. Być może dlatego cierpię na nadkwasotę i niestrawność.
Amen?
No, przynajmniej na razie.
Czytam różne rzeczy i o różnych rzeczach myślę (takie natręctwo - śni mi się po nocach katalog wiosenny Empiku, zwanego ostatnio Empik-comem, ni cholery nie wiem, dlaczego), o różnych rzeczach więc będę informować. Choć na pewno nie na bieżąco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz