Więc recenzji a tergo nie będzie, nie dlatego, że źle się kojarzy, ale przez wzgląd na moją sklerozę. "Droga cienia" rozmyła mi się w pamięci, przygnieciona kolejnymi lekturami, "Na krawędzi cienia" pamiętam trzy po trzy, ale "Poza cieniem" skończyłam kilka dni temu i coś tam jeszcze pamiętam. Niewiele, ale zawsze.
O czym są książki Weeksa? Fantasy, w miarę regularne, osadzone w wymyślonym przez autora świecie, którego części stylizowane są na kawałki świata naszego prawdziwego, przynajmniej pod względem kultutowym. Mnóstwo dziwnych, wziętych z sufitu nazw, sporo dziwacznych, nie trzymających się kupy postaci plus bogini Kali, coś w deseń wyższego anioła upadłego, grożąca, na samym końcu integralności świata. IMO największym zagrożeniem dla integralności świata był i jest sam autor, który skleił powieści na kropelkę, ale mniejsza o to.
Mamy więc młodego ulicznika, Merkuriusza, który trafia pod opiekę siepacza, Blinta, zawodowego mordercy od zadań specjalnych, który, gdy przyjmie na kogoś zlecenie, zrealizuje je na 110%. Amen. Motyw uczeń - mistrz ograny jest do bólu, ale nikt niczego lepszego na przestrzeni lat nie wymyślił, niech więc będzie. W pierwszym tomie obserwujemy trudną i brutalną naukę Merkuriusza, jego przemianę w Kylara, siepacza, oraz najazd Sił Zła na państewko, w którym rzecz się dzieje. W miarę, jak akcja się rozwija, dowiadujemy się więcej o miejscowej mafii, o samym Durzo, który, co za niespodzianka, okaże się kimś więcej niż tylko najlepszym z najlepszych najemnych morderców, poznajemy również historię nieszczęśliwej miłości Merkuriusza / Kylara do oszpeconej w dzieciństwie dziewczyny. Na razie jest spokojnie, później miłość zacznie buchać bohaterom uszami.
Magii tu co nie miara, i to jest mój pierwszy zarzut, bo generalnie, jako stara baba, wolę, gdy bohaterowie posługują się inteligencją, a nie ognistymi kulami, ale, że większość z tych bohaterów młoda, można im to, przy odrobinie wysiłku, wybaczyć.
To tyle tła - Merkuriusz zostaje siepaczem, posiadaczem magicznego ka'kari, dzierżycielem magicznego miecza, Sędziego. I przeżywa moralne rozterki, które, jak łatwo się domyślić, skłonią go do porzucenia obrzydliwego fachu i ucieczki z oblężonego miasta. Kylar ma zamiar żyć długo i szczęśliwie z piękną (choć pochlastaną) Elene, która w żadnej mierze nie może zaakceptować tego, kim jej oblubieniec jest, i nawraca go na jedynie właściwą ścieżkę praworządności... Nie wyjdzie jej to, krew nie woda, Kylar zyskał nieśmiertelność, Kylar chce zabijać, Kylar chce być sprawiedliwy. Kylar pozbędzie się Króla-Boga!
Gdyby autor podarował sobie udziwniania świata, czytelnikowi mogłoby być lżej.
Co mnie w tej książce dziko zachwyca? Ani zachwyca mnie zachwycenie scen powszechnie uważanych za obsceniczne z dywagacjami na temat dziewictwa Kylara
Kylar - bo jest Aniołem Nocy, nieśmiertelnym zabójcą, ramieniem sprawiedliwości, superhipertwardym gościem, który wciąż nie może skonsumować związku za czem odczuwa, jak mniemam, bolesne skurcze jąder.
Logan - przyszły król, bo jest tak szlachetny, odważny i wytrwały, że już bardziej nie można. I też jest prawiczkiem, ciężko doświadczonym przez los.
Elene - która zasługuje na oddzielny akapit. Postać jak środek wymiotny, doświadczona w dzieciństwie, od dawna kochająca Kylara, dziewica, której szlachetności mogłaby jej pozazdrości Matka Teresa. Typowa-typowa słodka kobietka, której obecność pozwala autorowi napisać ckliwe do imentu, za to szalenie zabawne zakończenie, w którym udział wezmą: wielka miłość, jeszcze większe poświęcenie, przeogromna rozpacz i całe stada czerwonych tulipanów upamiętniających nieszczęśliwą, zakończoną tragicznie MIŁOŚĆ. Wielkimi literami, bo małe nie oddają jej natężenia.
Książki są naiwne - bohaterowie młodzi, niedoświadczeni, obolali od seksualnego niespełnienia, biorą udział w ratowaniu świata, który to świat da się, oczywiście uratować, właśnie z powodu czystości ich zamiarów, szlachetności i gotowości do poświęceń. Być może również przez wzgląd na ich wstrzemięźliwość.
A ja nadal z tęsknotą wspominam, jak ścięli Eddarda Starka i jak młodsza córka tegoż posłużyła się łasicową zupą. Może jestem cyniczna... Ale Lannister nie srał złotem, że się tak wyrażę, a Tyrion miał metr z kawałkiem i zdefasonowaną gębę.
Co jeszcze? Znalazło się w książce kilka kawałków jakby zapożyczonych skądinąd - zakon sióstr, które miały plany eugeniczne, kazirodczy związek między parą królewską, ale wszystko to blednie w zestawieniu z przeplataną: tragedia, dowcipny dialog, tragedia, dowcipny dialog, tragedia, obolałe jądra, dowcipny dialog, obolałe jądra, tragedia, dowcipny dialog...
I kolejne poświęcenie, tym razem w wykonaniu Vi Sovari, siepaczki, która, zakochana w Kylarze, zostaje skazana na wysłuchiwanie jego umizgów do Eleny, a później przeżywania na boku ich uniesień, gdy problem obolałych jąder traci na aktualności. Weeks ma pornograficzną wyobraźnię i fajnie, szkoda tylko, że bohaterowie tacy kryształowi...
Reasumując - da się to przeczytać, jeśli, oczywiście, przymnie się oczy na koszmarkowate tłumaczenie i przełknie jakoś nie trzymające się kupy kolejne sceny. Jest to lepsze od produktów z Fabryki, ma ładne okładki (jedne z najlepszych obecnie, IMO), ale dla kogoś, kto kilka dobrych powieści fantasy zaliczył, nie będzie to intelektualna uczta. Ani w ogóle uczta. Hamburger i frytki z sieciówki, trzy pełne zestawy, a potem Verdin albo inny szajs na problemy z wątrobą.
Ucztować można przy "Pieśni lodu i ognia" albo przy książkach Lyncha, nie przy Weeksie. Weeksa można wziąć na wakacje.
Za udostępnienie książek do recenzji dziękuję koledze, który kupił mi drugi i trzeci tom po tym, jak oznajmiłam - e... nie, chyba za resztę podziękuję. Całuski, cukiereczki, ciasteczka, P!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz